Szkolny Kemping Wiosna 2016 - ile było biegania, zabawy i śpiewania!
Jaka jest wiosna w Texasie - każdy widzi. Nie trzeba więc dodawać, że planowanie wyjazdu pod namioty wiosenną porą wiąże się z dużym ryzykiem braku współpracy ze strony natury. Albo będzie za gorąco, albo za zimno, albo za wietrznie, albo zbyt deszczowo. W zasadzie to tylko prawdopodobieństwo śniegu jest bliskie zeru. Reszta zjawisk atmosferycznych czai się tuż za przysłowiowym rogiem. Tym większa nasza radość, że szkolny kemping udał się mimo początkowych opadów deszczu i późniejszych silnych podmuchów wiatru.
W tym roku spotkaliśmy się w parku stanowym Ray Roberts Lake dnia 9 kwietnia. Jak pamiętacie, ze względu na ubiegłoroczną wiosenną powódź w Texasie, większość parków w naszej okolicy była nadal nieczynna jeszcze jesienią ubiegłego roku. Dlatego też nie pozostało nam nic innego jak przełożyć biwak na wiosnę jednocześnie trzymając kciuki za prace remontowe i wspomnianą już pogodę. Pogoda na wyjazdowy weekend zapowiadała się dobrze, przynajmniej początkowo, czyli jeszcze w piątek. Zatem pełni werwy i radości z perspektywy wyjazdu nad jezioro, w sobotę od rana toczylismy walkę z gabarytami auta, które nijak nie chciało zrobić się z gumy. Jednak praktyka czyni mistrza. Przecież to nie był nasz pierwszy wyjazd z namiotem, materacami, śpiworami, kuchenką, butla gazową, krzesełkami, rowerami, gitarą, lodówka, wałówką, wodą, drewnem na ognisko... Albo auto albo my! W końcu udało się, bagażnik zatrzaśniety i ruszyliśmy w droge. Jakież jednak było nasze zdziwienie, gdy kilka mil od domu zaczęło padać.
Mocno.
Im dalej, tym mocniej...
Zdecydowaliśmy jednak, iż biwak jest na tyle blisko, że pojedziemy i na miejscu zobaczymy co i jak. Może padać już nie będzie?
Z podobnego założenia wyszli chyba też inni i nawet jesli zmienili plany z pobytu całonocnego na pobyt tylko wieczorny, to przy ognisku spotkaliśmy się w bardzo licznym gronie. A to właśnie liczyło się najbardziej.
Oczywiście pogoda nam tak od razu nie odpuściła. Niektórzy rozstawiali namioty w deszczu, inni w ostrych podmuchach wiatru lub promieniach słonecznych. Nie bez znaczenia był fakt, że z parkingu do miejsca biwakowego było na tyle daleko, że zanim zdążyło się obrócić z kolejna partią kempingowego dobytku, to pogoda mogła się zmienić i ze trzy razy. Powiedzenie, że wszystko jest większe w Texasie nabrało kolejnego wymiaru. Ale przynajmniej wszelkie krokomierze miały co robić, liczniki się kręciły.
Oczywiście dzieciakom nie przeszkadzała pogoda. Co tam nieco deszczu gdy na miejscu duża ekipa do zabawy, biegania i chowania się. Nasze młodsze towarzystwo było ciągle zajęte, do późnych godzin nocnych w sobotę, a w niedzielę od samego rana. Jedyny moment na złapanie oddechu był na zjedzenie kielbaski badz wysmażenie sobie smorsa. A gdy zmęcznie mocno dawało się we znaki, to akurat była chwilka na pośpiewanie przy gitarze Maćka. Osobiście z dużą przyjemnością patrzyłam na te nasze "maluchy" ganiające po lesie, w końcu samowolnie odklejone od wszelkiej elektorniki i korzystające z pobytu na powietrzu, nad jeziorem. Nieważne, że w niedzielę, w domu, wanna aż jękneła na widok umorusanych buziaków, rąk i stóp. Ale jak to się mówi, dzieci są albo czyste albo szczęśliwe. Nasze na pewno były przeszczęśliwe, a wanna przeżyć musiała.
Dzieciaki ganiały po krzakach, a rodzice miło spędzali czas przy ognisku na pogaduszkach bądź wspólnym śpiewaniu. A repertuar był bardzo bogaty i urozmaicony. Były klasyczne ogniskowe piosenki, które większość z nas zna jeszcze z czasów swoich wyjazdów na obozy lub kolonie. Nie zabrakło także ani poezji śpiewanej ani polskiego rocka. Każdy chyba miał okazję zaśpiewać to "co mu w duszy gra". A ponieważ było nas całkiem sporo to i śpiewanie trwało późno w noc.
Niedzielny poranek zaczął się wraz z pierwszą głośniejszą rozmową prowadzoną przez dzieci z kilku namiotów. Taka to kempingowa rzeczywistość. Ale przecież nic tak nie smakuje, jak poranna kawa z kuchenki turystycznej. Dzieciaki znowu miały zabawę biegając po lesie, paląc ognisko bądź puszczając kaczki na wodzie. Aż nie chcialo się zbierać do domu. Tym bardziej, że powrót do domu wiązał się "tylko" ze zwinięciem namiotu, obozowiska; "tylko" ze zrobieniem niezliczonej ilości kursów na parking; "tylko" z koniecznością ponownego zapakowania całego kempingowego sprzętu do auta, które nadal z gumy nie było. Potem jeszcze trzeba było "tylko" dojechać do domu i "tylko" rozpakować ten cały majdan. Z perspektywy tych wszystkich "tylko" cieszę się, że na kempingu było nas dużo, że chciało się wam i nam wspólnie spędzić czas. Serdecznie dziękuję Kasi za zorganizowanie tego wyjazdu. Maćkowi - za gitarę, bez której ognisko traci komplenie urok. Wszystkim Rodzicom - za to, że byliście, że zorganizowaliście wspaniale zastawiony wspólny stól, że pomagaliście w rozstawianiu jak i zwijaniu obozowiska.
Teraz pozostaje tylko trzymać nam kciuki za ciąg dalszy tegorocznej wiosny w Texasie. Żeby żadne kaprysy pogody nie pokrzyżowały nam planów kolejnego kempingu jesienią 2016.
A.W.