Jesienny Biwak 2019, czyli język polski w wersji plenerowej
"Trzeba wyjąć z kufra futro, jesień idzie, nie ma na to rady". Skoro jesień to najwyższy czas na nasz tradycyjny biwak pod gwiazdami. A że futro akurat w ostatni piątek byłoby bardzo na miejscu to już zasługa teksańskiej jesieni, która przeplata upalne duszne letnie dni z niemalże przymrozkami, nie oglądając się na nasze plany.
Ale i my już mocno zaprawieni w bojach, przyzwyczajeni do kaprysów teksańskiego klimatu, więc zaledwie 8 st. C w nocy nie przeraziło nas i tłumnie przyjechaliśmy do Meadowmere Park nad Jeziorem Grapevine. Biwakowaliśmy przecież już w deszczu, błocie, upale, więc nic nam nie jest straszne. A że jesień jak do tej pory zdecydowanie bardziej przypominała środek lata to z ulgą przywitaliśmy kilka chłodniejszych dni. Przy rozpakowaywaniu aut, urządzaniu biwaku i rozstawianiu namiotów pracy jest zawsze sporo, więc zimno nikomu nie było. Dzieci i młodzież szaleli z piłkami, ganiali i chowali się na całego. Dużo się działo, jak zawsze w takich sytuacjach. Czasu na marznięcie po prostu nie było!
Nastrojów nawet nie zmąciło małe zamieszanie z miejscem biwakowym. W wyniku pomyłki pracowników parku zostaliśmy skierowani na mniejssze miejsce niż pierwotnie mieliśmy zarezerwowane. Ale daliśmy radę się zmieścić, rozbić namioty i było naprawdę dobrze, bo wszędzie blisko, wszystko (i wszystkie małe nóźki) na oku. Nikt nie narzekał, no może oprócz "sąsiadów" za nami, którzy mieli nadzieję na cichy kemping, bez tłumu i hałasu (sic!).
Nocą z góry przyświecał przepiękny październikowy księżyc żniwiarzy w pełni. Dodawał uroku nocy przy ognisku, gitarach, ze śpiewami, pogaduszkami i zabawą. Siedzieliśmy długo w noc, a od świtu (czytaj: od pierwszego dziecka na nogach) niedziela powitała nas śliczną słoneczną jesienną pogoda. Aż nie chciało się wracać do domów...
Piotrek, dziękujemy za organizację wyjazdu. Jan i Maciej, dla was podziękowania za gitary, za realizację muzycznego "koncertu życzeń". A dla was wszystkich, dzięki, że było was tak dużo!